Koniec polskiej energetyki wiatrowej?

Opublikowano: niedziela, 23, kwiecień 2017 12:48

wiqtraki

 

Polska energetyka wiatrowa

na skraju zapaści

 

Aktualna sytuacja w energetyce wiatrowej jasno pokazuje, że „darmowa energia z wiatru" kosztuje i to całkiem drogo. Może nawet doprowadzić do bankructw w branży. Dzieje się tak dlatego, że ceny zielonych certyfikatów spadają, a początek miesiąca nie przyniósł odbicia na rynku. Ceny zielonych certyfikatów nadal tracą na wartości, a rząd słusznie nie podejmuje się interwencji na rynku.

 

Zielone certyfikaty ciągną w dół

Jak podaje Towarowa Giełda Energii (TGE) w podsumowaniu obrotów łączny wolumen obrotu prawami majątkowymi dla energii elektrycznej wyniósł w marcu br. 8 120 795 MWh. Oznacza to wzrost w stosunku do marca roku ubiegłego o 21,2%.
Natomiast wolumen obrotu samymi zielonymi certyfikatami (instrumenty PMOZE i PMOZE_A na Rynku Praw Majątkowych oraz instrumenty na RTT) ukształtował się w marcu na poziomie 2 532 414 MWh, a więc o 2,8% niższym niż w marcu roku 2016. Cena średnioważona na sesjach RPM wyniosła dla instrumentu PMOZE_A 31,12 zł/MWh, czyli o 5,26 zł/MWh mniej niż w lutym br. W ostatnim marcowym notowaniu spadła do 26,97 zł/MWh, a podczas pierwszego notowania w kwietniu wyniosła 26,89 zł/MWh.

 

Wiatraki toną

Rynek świadectw pochodzenia energii elektrycznej wytwarzanej w odnawialnych źródłach energii mierzy się z problemem nadpodaży, co skutkuje spadkiem ich cen. Podczas posiedzenia Parlamentarnego Zespołu Górnictwa i Energii (05.04.2017 r.) przedstawiciele branży OZE apelowali o pilne podjęcie działań mogących poprawić sytuację inwestorów korzystających z zielonych certyfikatów.
Jak podał portal www.cire.pl, Przedstawiciel Stowarzyszenia Małej Energetyki Wiatrowej (SMEW) Kamil Szydłowski referując stanowisko branży OZE na posiedzeniu zespołu parlamentarnego ocenił, że aktualna sytuacja, w której producenci zielonej energii nie są w stanie pokryć bieżących kosztów działalności, oznacza realne ryzyko bankructwa i likwidacji instalacji, a tylko mała energetyka wiatrowa to około tysiąca przedsiębiorców, którzy „czują się zostawieni sami sobie". Kamil Szydłowski wymienił wśród propozycji, które mają prowadzić do poprawy sytuacji producentów energii działających w systemie zielonych certyfikatów, m.in. zwiększenie obowiązku OZE do 20%, jako rozwiązanie „najłatwiejsze i najszybsze do wdrożenia", a także przeprowadzenie aukcji migracyjnych na około 1000 MW dla różnych technologii – zaznaczając, że potrzebne jest do tego wcześniejsze przedstawienie harmonogramu i warunków takich aukcji.
Janusz Gajowiecki, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej, przekonywał, że sektor dużej energetyki wiatrowej znalazł się w podobnej sytuacji, jak operatorzy małych instalacji.
Jak czytamy w artykule "ME o zielonych certyfikatach: pomoc publiczna nie może służyć ratowaniu przed bankructwem" reprezentujący Ministerstwo Energii Andrzej Kaźmierski, dyrektor departamentu OZE w Ministerstwie Energii, mówił, że system zielonych certyfikatów od początku był „jednoznaczny" i „nie gwarantował żadnych stałych wpływów". Ocenił, że wadą systemu zielonych certyfikatów jest brak możliwości kształtowania preferowanego przez rząd miksu energetycznego, a w tym kontekście „system aukcyjny jest lepszy z punktu widzenia państwa". Komentując kwestię aukcji, szef departamentu OZE w ME poinformował, że w tym roku przewidywane są aukcje migracyjne, ale przewidziano je dla technologii „cennych środowiskowo" i „stabilnych", do których resort energii zalicza biogaz rolniczy, hydroenergię i biogaz składowiskowy (podkreślenie redakcji). W swojej wypowiedzi dyrektor Kaźmierski nie odniósł się do terminu zaplanowanej na ten rok aukcji „dogrywkowej", której organizację wcześniej zapowiedziało Ministerstwo Energii. O zamiarze zorganizowania takiej aukcji – wobec problemów, które pojawiły się podczas pierwszej aukcji z grudnia 2016 r. i niemożności zgłoszenia części ofert z powodu przerw w dostępie do systemu Internetowej Platformy Aukcyjnej – zapewniło wcześniej Ministerstwo, ale termin tej aukcji oraz jej warunki pozostają nadal nieznane. Nieznany jest też termin planowanej na ten rok, dużej aukcji. Dyrektor Kaźmierski wspomniał, że ze względu na terminarz nowelizacji ustawy o OZE, tegoroczne aukcje powinny odbyć się po raz kolejny pod koniec roku. Wskazał przy tym na potrzebę doprecyzowania rozwiązań związanych z pomocą publiczną.

 

Komentarz STOPwiatrakom.eu

Nie lubimy się powtarzać, ale skoro pewne sprawy trzeba wyjaśnić do końca, to warto. Energetyka wiatrowa przeinwestowała w Polsce. Jest to jasne i oczywiste, gdyż chętnych do stawiania wiatraków było za dużo. Obecny lament inwestorów jest spóźniony, gdyż branża wiatrowa na własne życzenie znalazła się w trudnej sytuacji finansowej. Każdy chciał mieć wiatraki, bo dzięki rządowemu wsparciu dawały wysoką stopę zwrotu z inwestycji. Podkreślamy, że dawały, ale to się skończyło.

Trzeba zgodzić się z Ministerstwem Energii, że nie ma powodów, dla których podatnicy mieliby ponosić koszty nietrafionych decyzji biznesowych niektórych przedsiębiorców, którzy zwiedzeni obietnicami zielonych polityków zapomnieli, że istnieje coś takiego jak ryzyko biznesowe. Otóż im większy spodziewany zysk z inwestycji, tym ryzyko jej niepowodzenia jest też większe. Chciwy dwa razy traci.
Nie będziemy się nad inwestorami rozczulać, ani głaskać ich po głowach. Każdy wiedział, co robi i w co się pakuje. Buta i arogancja inwestorów w okresie boomu na wiatraki były wręcz podręcznikowe. Stosowana była metoda „po trupach do celu". Nikt nie liczył się ze zdaniem sąsiadów, mieszkańców czy organizacji społecznych. Wręcz przeciwnie, każdy kto poddawał w wątpliwość zasadność wiatrakowych inwestycji był wyszydzany, wyśmiewany i traktowany jak szkodnik. Dewizą branży było „zero skrupułów". Są ludzie, którzy o tym pamiętają i dadzą świadectwo temu, co się wtedy działo. Dlatego, jak słyszymy, że branża wiatrowa „czuje się zostawiona sama sobie", to trzeba tylko powiedzieć jedno, stało się tak wyłącznie na jej własne życzenie.
W tym wszystkim, zapomina się o mieszkańcach tych miejscowości w Polsce, w których wybudowano już elektrownie wiatrowe bez zachowania odległości wskazanej w ustawie o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych. Co mają powiedzieć mieszkańcy, którym pod domami postawiono gigantyczne turbiny z naruszeniem prawa a organy administracji do tej pory bronią się przed rzetelną oceną wydawanych decyzji? Co mają powiedzieć przyrodnicy, którzy w starciu z korporacyjną machiną inwestycyjną nie mieli szans aby ustrzec obszary cenne przyrodniczo przed ich degradacją przez monstrualne farmy wiatrowe? Wreszcie, czy osoby narażone na szkodliwe działanie infradźwięków wytwarzanych przez elektrownie wiatrowe nie zostały pozostawione same sobie? Kto przejmuje się ich pogarszającym stanem zdrowia, hałasem niszczącym spokój rodzinny, problemami ze snem, utratą wartości nieruchomości, itp. itd.?
Branża wiatrowa całkowicie zapomniała już o raporcie NIK, który negatywnie ocenił proces inwestycyjny w lądowe farmy wiatrowe w Polsce. Przecież jak dotąd nie wszystkie wnioski i zalecenia pokontrolne NIK zostały uwzględnione w regulacjach ustawowych. Branża wiatrowa nie pamięta już jak ignorowała protesty społeczne, opinie niezależnych naukowców. Wymazała ze swojej pamięci to, jak postępowała z osobami, które nie chciały zgodzić się na zniszczenie swoich rodzinnych miejscowości. Zwracamy uwagę, że to właśnie osoby mieszkające pośród przemysłowych farm wiatrowych zostały pozostawione same sobie. Chociaż nowe elektrownie wiatrowe już nie powstają, to nadal nikt nie rozlicza nieprawidłowości do jakich doszło w wybudowanych do tej pory elektrowniach. A szkoda, może wtedy branża nie miała by tak krótkiej pamięci i nie wylewała tych krokodylich łez w Sejmie. Chcieliśta wiatraki, to się teraz z nimi męczcie.

Źródło: portal stopwiatrakom.eu